poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Czas na nową maszynę do szycia

Jak zwykle, kiedy wpisów na blogu nie przybywa dzieje się dużo. Dużo za dużo, ale dzięki temu życie jest bardziej kolorowe, nie sądzicie?
Papierowej wikliny nie udało mi się wykończyć, bo ciągle za mało czasu, a może po trochu za dużo pomysłów na wykończenie i nie mogę się zdecydować. Zaczęłam dla córci bolerko na szydełku dłubać i nawet coś już widać, ale... oczywiście skoro projekt wymyślany, to się nie "domyślał" idealnie  i muszę trochę spruć, żeby bolerko nabrało ładniejszego kształtu. Ale nic to...
Uszyłam bawełniane czapeczki dla dzieciaków, można powiedzieć na potrzebę chwili, bo znowu trochę chłodniej się zrobiło nam na wiosnę. Idąc za ciosem chciałam jeszcze legginsy dla córci, ale...
No i stało się...Moja maszyna, Łucznik Zofia, odmówiła współpracy. Tak, wiem, że to prościutka maszyna, ale zdawało się, że ma dobre opinie, a ja chciałam coś tylko do przygodnego szycia. Trochę się to potem zmieniło...  No i ta marka... Szyłam na Łuczniku Mamy tyle lat, a tu wpadka. Czas nabyć nową maszynę i sama nie wiem, czym się kierować. Z jednej strony jestem amatorką, więc nie widzę sensu w kupowaniu maszyny z super bajerami. Z drugiej strony chciałabym, żeby maszyna była niezawodna, nie przepuszczała ściegów,nie pętelkowała, ładnie obszyła dziurki, miała ściegi elastyczne, no i byłoby super, żeby szyć na niej materiały w miarę cienkie, ale grube też. Czytam Wasze opinie, podglądam, czym szyjecie i nadal nie wiem. Może byłoby łatwiej, gdybym miała jeszcze ostre ograniczenie cenowe, ale zdaję sobie sprawę, że czasem lepiej wydać trochę więcej, niż potem dokładać na naprawy i tracić czas i energię, na wożenie do serwisu. Tym sposobem mam do Was prośbę, może coś mi podpowiecie, podzielicie się Waszymi spostrzeżeniami. Może macie maszyny niekoniecznie z najwyższej półki cenowej, a jednak jesteście zadowoleni? Będę wdzięczna za każdy komentarz i opinię.



sobota, 11 kwietnia 2015

Moje pierwsze koszyki wiklinowe

Witam serdecznie wszystkich po świętach. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie były za krótkie. Jak zwykle działo się dużo, sporą część mojej aktywności, bardzo kreatywnej, bo w końcu dotyczyła dzieciaków pokazywałam tutaj i tutaj. A każdą maleńką wolną chwilę staram się poświęcić na nowe pomysły, bo zamarzyły mi się bolerka, dla córci i dla mnie. Jestem na etapie wymyślania wzoru, kroju, wyliczeń, więc jeszcze trochę to potrwa. Pociesz mnie to, że małymi kroczkami można dużo zdziałać, byle tylko starczyło cierpliwości.
       Obiecywałam, że pokażę moje pierwsze koszyki z papierowej wikliny. Oczywiście brak mi czasu na ostateczne szlify i wykończenie, choć pewnie wezmę się za to w pierwszej kolejności, bo nie cierpię nie skończonych robótek. Na razie pokażę więc wszystko w postaci surowej, tzn nie malowanej. Formę i kształt widać, więc możecie sami ocenić, czy warto dalej się tym bawić.A skąd pomysł na papierową wiklinę? No cóż, nie macie czasem wrażenia, że chwilami makulatura usiłuje zagospodarować naszą przestrzeń życiową? Postanowiłam ją ujarzmić, a że staramy się dbać o nasze środowisko, to spróbowałam ją (makulaturę, no dobra przestrzeń życiową też) ujarzmić. Podobało mi się wiele prac z papierowej wikliny, więc postanowiłam spróbować. Zwykłe plecenie, przynajmniej w teorii, to nie problem. Co do praktyki, to już inny temat. Zaczęłam od próby ukręcenia swoich rurek, co się okazało świetną zabawą, bo dzieciaki usiłują naśladować mamusię i tym działaniu. No i mam, moje pierwsze własne rurki papierowej wikliny.




Część informacji, zwłaszcza podpowiedzi technicznych, których szukałam znalazłam tutaj, tutaj, tutaj, ale też w wielu, wielu innych miejscach, gdzie mogłam podziwiać Wasze prace. Za co serdecznie dziękuję. I tak powstały moje pierwsze "dzieła".  Pokazuję je jeszcze nie pomalowane, bo ten etap to jeszcze przede mną. Kto wie, może nie przetrwają.

Jako pierwszy uplotłam koszyk, jak się lepiej przyjrzycie to widać, że jeszcze muszę poćwiczyć, ale też niczym nie mocowałam rurek do jakiejś bazy, tylko robiłam "z ręki", co na pierwszy raz było chyba szaleństwem. Cud, że nie wyszedł jakiś krzywy, jako całość.  A do tego pochwała dziecka "mamusiu, jak ty pięknie zrobiłaś" jest bezcenna, dobrze, że jeszcze niespełna pięciolatek nie zwraca uwagi na szczegóły.



Kolejny projekt, to pudełko, w którym dzieciaki przechowywały klocki. Niestety mocno je obdarły, choć było ładnie oklejone, niestety tylko na początku. Może teraz wytrzyma dłużej. Okleiłam jej płasko rurkami i dodałam taką trochę "quilingową" ozdobę.

Na pewno nie są to moje ostatnie plecionki. Teraz do malowania, a co wyjdzie? Zobaczymy. Mam nadzieję, że zajrzycie, żeby przekonać się czy przetrwały moje próby.
Pozdrawiam gorąco i zapraszam.